Dzisiaj w pracy, po którymś spotkaniu, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, nawiązała się rozmowa na temat psów. Ktoś w pracy też ma psa. Oczywiście nie jest to niczym niezwykłym, ale fakt, że pies jest z tego samego schroniska co nasz, jest już zaczątkiem całkiem ciekawej rozmowy. Dwa psy i dwie historie.
Przypomniały mi się dlatego moje wizyty do trzy różnych schronisk. Schronisko numer jeden było ładne i czyściutkie. Powiedziałabym nawet, że przyjemne i jakoś takie zachęcająco hotelowe. Miło tam było i sympatycznie. I nie czułam żadnego nieprzyjemnego psiego zapachu, o który nie byłoby trudno w takim miejscu. Recepcja duża z trzema paniami chętnymi do rozmowy. Osoby wizytujące mogły sobie dowolnie chodzić po korytarzu i oglądać pieski. Większość lokatorów miała osobne pomieszczenia. Z miejsca gdzie stałam widziałam dwie części każdego psiego lokum. Pierwsza część widoczna dla zwiedzających, w oddali zaś kotara i wyjście do części drugiej . Byłam pod wrażeniem. W pierwszej części były krzesełka dla psów, poduszki, kocyki i zabawki. W daleszej części hotelowego korytarza były też sale grupowe. Najwidoczniej dla psów towarzystkich i bardziej chętnych do warunków życia jak na grupowej kolonii wyjazdowej.
Bardzo szybko można było zauważyć, które psy są już tutaj mieszkańcami starej daty a które dopiero niedawno przyjechały. Te nowe reagowały radością i machaniem ogona na mój widok. Te inne nawet nie podnosiły głowy.
Spodobały mi się tam trzy psy. Niestety żadnego nie pozwolono mi obejrzeć z bliska, lub zabrać na spacer, a tym bardziej zaadoptować i przywieźć do domu.
Potem były jeszcze dwa inne schroniska. Już nie takie ładne ani takie pachnące. W każdym miejscu wypełniałam podobną aplikację ze szczegółowymi danymi na temat każdego członka mojej rodziny, rutyny domowych godzin szkolnych i pracy, wielkości domu i ogrodu, typu ogrodzenia i wysokości płotu. Dwie strony wielkości A4. Rozumiem. Schroniska muszą wiedzieć, gdzie i komu oddają niechciane zwierzęta. Ktoś już przecież raz nie chciał tych psów więc lepiej się upewnić, że drugi raz podobna sytuacja się nie powtórzy.
Kilka wizyt do tych trzech schronisk i kilka dodatkowych telefonów. Rozmowy z recepcją i z osobami bezpośrednio związanymi z opieką nad psami. I nic, żadnych postępów.
Moje ogólne odczucia i obserwacje z tych wszystkich miejsc były bardzo proste. Nikt nie chciał oddać nam tych „niechcianych” psów. Z powodów mi niezrozumiałych coś komuś zawsze nie pasowało:
Julia, która ma już prawie jedenaście lat była za mała na posiadanie psa ze schroniska.
Wskazania wiekowe podawały, że najlepiej zaadoptować „niechcianego” psa jak się jest osobą dorosłą. I oczywiście do takiego domu, gdzie w ogóle nie ma dzieci.
Wybrane domy do adopcji to takie, gdzie nie przychodzą goście, gdyż wizyty gości stresują psy i nie pozwalają im na zaklimatyzowanie się i szczęśliwe życie w nowym środowisku.
Ogrodzenie było za niskie, bo pies może przeskoczyć każdą przeszkodę poniżej wysokości średniego człowieka
Fakt, że pracowaliśmy też był faktem przeciwko nam, bo najlepiej nie pracować aby móc spędzać czas ze zwierzęciem.
Byliśmy bardzo roczarowani i zniechęceni tym co wszędzie słyszeliśmy i chwilowo nawet rozważałam opcję kupna szczeniaka. Jakiegokolwiek. Byłam już zdesperowana i zmęczona
留言